Patrząc na dotychczas opisane doświadczenia o. Kentenicha można by powiedzieć, że jego życie było usłane cierpieniem. Jednak on sam tak nie uważał, a co więcej, po wyjściu z obozu twierdził, że czuje się dobrze jak nigdy dotąd i obdarowywał wszystkich wokół radością życia.
Jednak wydaje się, że Bóg postanowił poddać go jeszcze jednej próbie ognia. Wypróbować to, co jest przeciwieństwem pierwszego z grzechów głównych, a tym samym jedną z głównych cnót wszystkich świętych – chodzi oczywiście o pokorę. O ile przezwyciężenie każdego poprzedniego kryzysu wymagało pokory, to tutaj dosłownie wymagane było bezwzględne posłuszeństwo dla niezrozumiałych decyzji.
Duchowość Szensztatu, dla nas tak oczywista, na tamte powojenne czasy była nowatorska i nie do końca zrozumiana. Ruch znalazł się pod uważną obserwacją istniejącej jeszcze wtedy Inkwizycji, aż w końcu uznano jego idee za groźne, „osobliwe” i zdecydowano, że Kentenich musi zostać odłączony od swojego dzieła. Uważano bowiem, że cały Ruch może mieć charakter kultu jednostki Ojca.
1 grudnia 1951 nakazano Kentenichowi opuścić Europę. Wrócił do niej dopiero po 14 latach…14 stacjach jego osobistej drogi krzyżowej.
Musimy postarać się zrozumieć dramat tamtej sytuacji i jej niebezpieczeństwo dla samego Kościoła. Każdy z nas ma jakieś życiowe powołanie. Mając trochę więcej lat zdajemy sobie sprawę, że często większość życia poświęciliśmy jakiejś konkretnej roli – bycia mężem, żoną, matką, kapłanem czy wykonując jakiś zawód jak nauczyciel czy policjant. Te role nas określają, powodują, że czujemy się wartościowi i widzimy sens w swoim życiu. Wyobraźmy sobie, że ktoś nam to wszystko nagle neguje, uznaje, że jest to złe i chce nas od tego oddzielić. To właśnie spotkało o. Kentenicha. Sensem jego życia była służba Bogu poprzez rozwój dzieła Szensztackiego. W pewnym momencie władze Kościoła, który tak umiłował i któremu służył postanowiły go tego sensu pozbawić.
Naturalnie w takiej sytuacji może się zrodzić w człowieku bunt i nienawiść. Kościół zna takich buntowników. W październiku 1571 r. M. Luter ogłasza swoje 95 tez. Wśród nich były niektóre dobre założenia, które przyjął później choćby Sobór Watykański II, a sam Luter pragnął reformy Kościoła. Ale czego mu zabrakło w tym wszystkim? Odpowiedź daje o. Kentenich: „Prorok kroczy wbrew temu co zastaje, w tym też kryje się właściwy powód jego wystąpienia (…), prorok staje się heretykiem w chwili, gdy absolutyzuje swoją postawę, gdy odrywa się od społeczności Kościoła”. Można by pokusić się o stwierdzenie, że heretyk to prorok, który zawiódł. Prorok, któremu zabrakło pokory. Kentenich zachował się zupełnie inaczej. Posłusznie spakował się i wyjechał. Bez cienia nienawiści do tych, którzy go zesłali na wygnanie. Będąc na emigracji w USA w Milwaukee pokornie, dzień za dniem, pełnił swoją kapłańską posługę, ponownie pokazując „świętą obojętność”.
Niespodziewanie pewnego dnia nastała chwila powrotu. Jest to ciekawa historia. Kentenich otrzymał bowiem telegram z nakazem stawienia się w Rzymie, który miał być rzekomo wysłany przez sekretarza pallotynów. Jednak po przyjeździe wszyscy byli zaszokowani. Okazało się, że nikt tego telegrafu nie wysłał. Chyba, że to Maryja postanowiła w końcu zakończyć kilkunastoletnie wygnanie…
Dalsze lata upływały Kentenichowi na mniej lub bardziej spokojnej duszpasterskiej pracy. Aż 15 września 1968, w święto Matki Bożej Bolesnej, bezpośrednio po odprawieniu Mszy św. zmarł.
Jego proces beatyfikacyjny trwa nadal. Jednak ja sam, jestem głęboko przekonany, że był świętym człowiekiem – unikającym grzechu, nie szukającym wymówek, pokornym, wytrwałym, a przede wszystkim kochającym innych. Był zwykłym człowiekiem. Nie miał objawień, stygmatów, nie spisał Ewangelii. Ale był świętym w codziennym, trudnym życiu. Z takiego przykładu chcę czerpać, bo i sam wierzę, że każdy z nas jest do takiej świętości powołany. Tym bardziej, że Kentenich otrzymał swoistą „rekomendację” od innego, bliskiego nam Polakom, świętego – „W pełnym wdzięczności uznaniu dla duchowego spadku, jaki pozostawił Kościołowi, nazwałem O. Kentenicha w czasie mojej niedawnej wizyty w Fuldzie, jedną z największych postaci kapłańskich najnowszej historii, chcąc w ten szczególny sposób oddać mu cześć …” – św. Jan Paweł II.